KTO PUKA
KTO PUKA? REŻ. JACEK JABRZYK 2023

„Kto puka?” to pierwsza polska farsa autorstwa Przemysława Pilarskiego w reżyserii Jacka Jabrzyka wystawiona na deskach Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Niech nikogo nie zwiodą obcobrzmiące nazwiska autorów podawane w oficjalnych komunikatach, chociażby Alejandro de Nada. Nie wiem, dlaczego posłużono się takim „chwytem marketingowym”. Ale mniejsza o to.
Pomysł na sztukę świetny. Mianowicie, w mieszkaniu w bloku umawiają się bohaterowie farsy, w różny sposób ze sobą powiązani. O tym fakcie jednak wzajemnie nie mają pojęcia. W tej sytuacji musi dojść do galimatiasu. I dochodzi. Tym bardziej, że ich celem są seksualno-miłosne schadzki.
Mieszkanie należy do teścia (Wojciech Leśniak) młodej kobiety Renaty (Mirosława Żak), która w pierwszej scenie pojawia się ze swoim kochankiem Erykiem (Paweł Charyton). Z kolei jej mąż Jarek (Aleksander Blitek) ma schadzkę z Patrykiem (Tomasz Kocuj). To jeszcze nie wszystko bowiem teść po śmierci żony spotyka się z Księdzem (Piotr Zawadzki), z którym nie tylko spożywa alkohol w dużych ilościach.
Hipokryzja wylewa się ze sceny bo porządna żona porządnego męża ma kochanka, mąż będący prawicowym politykiem też ma kochanka a Ksiądz, który powinien być wzorem cnót wszelkich też chyba nie przestrzega celibatu. Takie towarzystwo i historia nieomalże z życia. Ile to takich historii poznajemy codziennie?…
Twórcy rozprawiają się zatem z prawdziwymi postępkami ludzi. Ich tajemnicami, które skrzętnie skrywają, aby nie wypływały na światło dzienne. Na pokaz są tacy porządni, wierni, nie robią nikomu krzywdy. Bo przecież najważniejsze jest to co widać. Nieważne ile świństw się ukrywa.
W farsie oczywiście takie zdarzenia są po prostu zabawne, niemniej zmuszają widzów do refleksji.
Publiczność śmiała się wielokrotnie głównie za sprawą gry aktorskiej na wysokim poziomie. Mnie najbardziej rozśmieszał Wojciech Leśniak przez swoją autentyczność. Doskonale wcielił się w postać trochę pierdołowatego dziadka, zupełnie wyluzowanego chyba dzięki hektolitrom wypijanego alkoholu. Ale i Tomasz Kocuj, Paweł Charyton czy Mirosława Żak nie ustępowali mu, prezentując brawurowo swoje postaci.
Na dużą pochwałę zasługuje także scenografia Łukasza Błażejewskiego. Bardzo sprytnie wymyślone „skrytki” w mieszkaniu pozwalające na imitowanie kilku pomieszczeń.
I na tym kończą się moje pochwały.
Całość podzielona jest na dwie części. Pierwsza z nich to właściwa opowieść. Przed drugą, krótką częścią głos zza sceny ostrzegał, mówiąc, że widzowie pozostają w teatrze na własną odpowiedzialność. Odebrałam to jako żart. I już po chwili pożałowałam, że nie wyszłam. Końcowa scena odbywa się w dalekiej przyszłości w tym samym mieszkaniu a raczej w jego ruinach a bohaterowie znani z pierwszej części są…grzybami wygłaszającymi jakieś manifesty polityczne. I to nie było już śmieszne. To było żałosne i denerwujące.
Już wcześniej dużo było odniesień do współczesnej polityki i nie byłoby nic w tym złego, gdyby nie były one takie dosłowne, wprost.
W ogóle można byłoby skrócić spektakl o kilka nic nieznaczących scen. Pierwsza z nich to duet piosenkarski Dziadka i Księdza. Choć zagrany zabawnie, nijak nie pasował do całości. I jeszcze występ chippendalesów. Co prawda Eryk nim jest ale po co scena z jego tańczącymi kolegami? Nie wiem.
Zdarzało mi się oglądać spektakle dwukrotnie, jeżeli były tego warte. Ten z pewnością do nich nie należy.
Anna Porębska